środa, 30 września 2015

2 w 1 czyli kawa i sernik!

Kto nie lubi kawy? A kto nie lubi sernika? Okej pewnie ktoś się znajdzie. Ale jeżeli kochacie kawę i sernik to ten przepis jest dla was. Nosiło mnie już dłuższy czas by upiec sernik trochę inny niż ten zwykły klasyczny. Szukałam przepisu który mnie oczaruje, zwali z nóg i sprawi że zechcę wpiąć go do swojego przepiśnika i dzielić się z nim już zawsze. Szukałam, szukałam i znalazłam. 

Pierwsze wpadł w moje ręce przepis ze znanej strony mojewypieki.com. Był to przepis na sernik kawowy. Potem okazało się że kupiłam ser wiaderkowy President który na tej samej stronie od autorki otrzymał jedynie 2 punkty na 10! Pomyślałam sobie, no tak wiedziałam że coś pójdzie nie tak. Kilka przeszperanych  blogów i znalazłam. Sernik capuccino z sera wiaderkowego President. O dziwo autorka była nim zachwycona. 

Pomyślałam sobie - ryzyk kwizyk. Nie będę go odsączać jak radzą na mojewypieki.com tylko zrobię według przepisu z drugiego bloga. I tak tym oto sposobem powstał mój sernik kawowy który połączyłam z dwóch przepisów. 

Potrzebujecie :

Na sernik:
- 1kg sera wiaderkowego zmielonego może być President ;-) 
- 3-4 jajka. Jeżeli macie wiejskie jak ja 3 wystarczy jeżeli sklepowe to zalecam 4. 
- 2-3 łyżki kawy rozpuszczalnej ( wg uznania) ja dałam 3 
- 3 łyżki mąki pszennej 
- 2 łyżki czubate śmietany 30% 
- 1 łyżka likieru (dowolnego najlepiej kawowy, capuccino, albo ajerkoniak) 
- 3/4 szklanki cukru 

Na spód:
-180 g ciastek typu degistive 
- 60g masła 

Dodatkowo : forma okrągła o średnicy 23 cm, folia spożywcza. 

Na początek robicie spód. Masło rozpuszczacie w garnku na wolnym ogniu. Ciastka gnieciecie wałkiem lub tłuczkiem na proszek. Dodajecie masło. Całość ma mieć konsystencję mokrego piasku. Powstałą masą wykładacie dokładnie spód tortownicy i wkładacie do lodówki na ok 30 min.

W tym czasie przygotowujecie masę sernikową. Do naczynia wsypujecie sernik i cukier. Całość miksujecie ale nie długo jedynie do połączenia składników. Dodajecie po jednym jajku i mieszacie. Cały czas pamiętajcie o tym aby ucierając mikserem masę robić jedynie tak by połączyły się składniki nie dłużej (bo zrobi się niezła ciapa lapa) Kolejno dodajecie śmietanę, kawę, likier a na samym końcu mąkę. 

Całość przelewacie na schłodzony spód i pieczecie. Ja zrobiłam według drugiego przepisu czyli. Rozgrzałam piekarnik do 230 stopni włożyłam sernik i przykryłam go z góry folią. Całość piekłam w  230 st. przez 10 minut. Potem zmniejszyłam na 140 stopni i tak z folią piekłam jakieś 30minut. Po tym czasie zdjęłam folię i piekłam jeszcze 20-30 minut. Sernik powinien być u góry ścięty a środek po poruszeniu tortownicą musi być lekko sprężysty. 

Ciasto zostawiamy w piekarniku do całkowitego przestygnięcia. Następnie wkładamy do lodówki. U mnie była to cała noc. Na koniec (to już mój akcent) roztopioną czekoladą zrobiła "esy floresy) u góry. 

Moje wrażenia: 

Sernik jest OBŁĘDNY idealnie mięciutki, gładki i bardzo delikatny w smaku. Rozpływa się w ustach. Myślę że pokochają go szczególnie Ci którzy cenią sobie wypieki lekkie. Polecam na specjalne okazje i nie tylko. Idealny na święta :-)






wtorek, 29 września 2015

Pasta jak pasztet z soczewicy nie tylko dla wegetarian

Zapewne większość z was ma już dość bełkotu o tym że trzeba się zdrowo odżywiać. Nie będę wam więc pisać o tym że ta pasta jest zdrowa - chociaż jest. Napiszę że jest smaczna, pyszna i smakuje lepiej niż nie jeden pasztet czy pasta ze sklepu. Do tego jest tania, szybka i mega pożywna :-)

Do przygotowania pasty ala pasztetu z soczewicy potrzebujecie:

-200g czerwonej soczewicy
- 3-4 suszone pomidory z zalewy w oleju
- 2 łyżki oleju z tych pomidorów
-2-3 łyżki posiekanej natki pietruszki
- 3 ząbki czosnku
- przyprawy ( u mnie sól, pieprz i czerwona papryka)

Soczewicę gotujecie do miękkości. Zajmuje to ok 15 minut. Instrukcję macie na opakowaniu. Ja wsypuje do zimnej wody i gotuje do miękkości (tyle). Soczewicę odcedzam, dodaję do niej resztę składników i całość blenduje.

Przygotowanie całości zajmuje ok 20minut. Pasta jest przepyszna. Jeżeli chcecie żeby była bardziej płynna dajcie więcej oleju lub odrobinę wody. Ja uzyskałam efekt pasztetu i mi ta wersja smakuje bardziej.

Z podanych składników wychodzi duża porcja, która wystarczy na 2-3 dni albo więcej ;-) Możecie na początek uciąć ją przez pół. W sumie to podawałam wam szkielet przepisu. Modyfikacje są dowolne. Bawcie się tym "daniem". W przyszłości chcę zamienić pietruszkę na koper oraz dodać namoczony słonecznik :-)


Smacznego!

poniedziałek, 28 września 2015

Yankee Candle - warto czy nie warto?

Wielokrotnie sama grzebię w internecie w poszukiwaniu opinii na temat pewnych produktów. Sprawdzam, weryfikuje i porównuje ceny. Wiem, że wielu blogerów sprzeda w swoich recenzjach nawet skuter śnieżny murzynowi w Afryce-byle by tylko odwdzięczyć się danej marce za korzyści, jakie z tego ma. Wielokrotnie widziałam fantastyczne opinie o świecach Yankee candle. Jednak wiem, że tylko własna subiektywna ocena może być prawdziwa.

Pomyślałam sobie: może i ja coś napiszę? Tak szczerze, otwarcie bez ściemy i mówienia, że musicie coś mieć (inaczej wasz świat przestanie mieć sens), Ponieważ jest jesień, czas świeczek, herbaty, kawy, koca i poduszek postanowiłam, że zrobię to! Napiszę wam recenzję.

Nie wiem, czy bym szybko zdecydowała się na zakup świeczki, gdyby nie pewien przypadek. O tym, że chciałam ją kupić wiedziałam od dawna. Powstrzymywały mnie dwie rzeczy : cena i to, że nie kupuję pewnych produktów w ciemno.

Sklep ze świeczkami wypatrzyłam przypadkiem w moim rodzinnym mieście. Weszłam, aby zobaczyć czy te świeczki to faktycznie takie "cuda na kiju" Dodam, że jestem fanką zapachowych świeczek i w swoim życiu przetestowałam ich już naprawdę sporo. Kiedy weszłam do sklepu ze świeczkami moja pierwsza myśl-powąchać te najpopularniejsze wśród blogerów. Było tak jak myślałam. Większość nie była z mojej bajki. Po prostu nie moje zapachy i nie mój styl.

Właśnie dlatego uważam, że zakup świeczki przez internet to dobry pomysł tylko wtedy kiedy wiecie jak dana świeczka pachnie. Oczywiście możecie zaufać opisowi i zapewnieniom, że to zapach waszego życia. Ale co jeżeli okaże się, że nie?

W sklepie wypatrzyłam kilka moich typów. To oczywiście wszelakie nuty cynamonu, miodu, jabłek, zapachów korzennych i kawy. Świeczka, którą kupiłam nazywa się: HOME SWEET HOME. Myślę, że to idealna mieszanka zapachów dla mojego domu.

Cena świeczki w internecie: 97 zł + wysyłka. Ja za swoją zapłaciłam 72 zł bez przesyłki, bo kupowałam ją w sklepie stacjonarnym. Ekstrawagancja, snobizm? Nie, po prostu chciałam ją mieć, aby sprawdzić, czy jest warta swoich pieniędzy.

Informacje producenta: Czas palenia dużej świeczki w słoiku ok 150h. Myślę, że to spokojnie wystarczy przy codziennym paleniu na jakieś 3-4 miesiące i więcej. Możecie np. palić ją tylko w weekendy lub gdy macie gości. Wtedy taka świeczka wystarczy wam chyba na pół życia ;-)

Czy pachnie? TAK w końcu kupiłam świeczkę, która pachnie. Aromat unosi się w całym domu. Czuć ją od progu domu po czubek poddasza. Nigdy nie sądziłam, że to napiszę. KUPIĘ JA JESZCZE RAZ.

Czy ją polecę? TAK każdemu. Każdy koneser domowego ciepła, świeczkowych klimatów i cudownych zapachów powinien ją mieć w swoim domu.





sobota, 26 września 2015

Deszcz i taki tam dzień

Pobudka. Za oknem deszcz, mgła, chmury. Dostaję pierwszy sygnał że to już jesień. Aż rano chce się bardziej niż zawsze przewrócić na drugi bok. Też tak macie? Latem mogłabym wstać o 4 i czuję że to już dobra pora na pobudkę. Jesienią i zimą solidaryzuje się z łóżkiem, kołdrą i poduszką. Wstaję zalewam kawę. Ostatnio lubię dodać sobie do niej łyżeczkę oleju kokosowego. Tak właśnie tak robię. Moja obsesja na punkcie kokosów sięgnęła właśnie tego poziomu. Patrzę na komputer bo to czas żeby napisać artykuł, praca czeka. Nie nie sorry dziś sobota. 


Myślę że tak czy siak robota mnie nie ominie. Jednak niedziela to ten dzień w którym staram się jak ognia unikać sprzętów typu laptop, tablet a nawet telefon. Lubię ten dzień za to że mogę po prostu czasem NIC nie robić. Uważam że dzień bez pracy jest wskazany dla ciała i umysłu. W tym dniu najlepiej się relaksować albo robić coś co nas rozwija. Kiedy nie śpię, nie leżę,nie leniuchuję - podróżuje. Pamiętam czas kiedy w niedziele moim miejscem wycieczek były centra handlowe. Dziś podróż w takie miejsce jest dla mnie "za karę". Lubię zakupy, lubię kosmetyki, ciuchy - i nigdy się tego nie wyprę. Jednak o ile to możliwe kupuję przez internet. Taniej, wygodniej a na pewno bardziej komfortowo. Mogę zrobić sobie kawę i pomyśleć czego potrzebuje. Przynajmniej nie dostaję z łokcia w brzuch przy kasie albo nikt nie wjeżdża mi wózkiem do... (wiecie gdzie)

To taki dzień z życia. Lubię te dni. Znów wpis typu "sentymenty" ale lubię się wypisać.

P.S - patrzę do drugiego pokoju i już wiem na pewno - że to jesień. Zdjęcie chyba nie wymaga komentarza :-)



Miłego dnia!


czwartek, 24 września 2015

Andrut od babci z nieba

Nie często mi się to zdarza, ale zdarza. Czułam deszcz przez kości, skórę i żołądek. Wieczorna ochota na słodkie może wywołać u mnie ekstremalną twórczość. Leżąc na kanapie i wyobrażając sobie, że jem sernika pomyślałam że lepiej będzie jak faktycznie coś zrobię. Nie mogło to być nic co robi się długo ani nic co wymaga skomplikowanych ruchów. Nie było mowy o niczym gotowym. Ciastka z „E” i syropem z glukozy? To chyba kiepski pomysł.

Myślę że pomysł na to, co zrobię przyszedł do mnie z nieba. Dosłownie i w przenośni. Pomyślałam „No jasne zrobię andruta babci” i tak też się stało. Spodnie, buty, bluza, portfel i do sklepu. Andrut to najprostszy deser „ever forever” i na świecie. Jest pyszny, tani, szybki a do tego nieziemsko zmula a przecież o to mi chodziło.

Potrzebujecie:
- Paczkę wafli
- 1 kostkę margaryny lub masła
- 4 łyżki kakao
- ½-1 szklankę cukru
- ½ szklanki mleka

Margarynę/masło rozpuszczacie w garnku. Następnie wsypujecie cukier oraz kakao, mieszacie i dodajecie jeszcze mleko. Wszystko gotujecie na małym ogniu, ciągle mieszając. Masę trzeba doprowadzić do zagotowania. Jeżeli stwierdzicie że jest rzadka, dodajcie opcjonalnie 2 płaskie łyżki mąki (ale nie polecam tego robić, bo szansa na to że nie powstaną żadne grudki jest nikła) Wychodzę więc z założenia że lepiej dodać troszkę masła ewentualnie kakao. Prawda jest jednak taka że to jakiej konsystencji jest masa zobaczycie, gdy ta trochę przestygnie. Dlatego nie warto sugerować się jej konsystencją, gdy jeszcze się z niej dymi.

Wafla przekładacie masą. Potem odstawiacie na 2 godziny (gdzieś gdzie spokojnie poleży bez grzebania przy nim z nożem ;-) ) i najlepiej położyć na nim coś cięższego, żeby mógł się „sklecić”
Kroicie na kawałki i częstujecie się do woli. Tzn. do czasu aż nie zniknie :-)

Smacznego!


środa, 23 września 2015

Jesień jesień to TY?

Chyba mało osób pamięta, że dziś.. pierwszy dzień jesieni. Nie wiem, kiedy i jak to się stało, że rok przeskoczył z długo oczekiwanej wiosny na kolejną jesień. Pamiętam jak nie tak dawno pisałam o tym, że wszystko robi się zielone. Pisałam, że nowy rok, nowe plany, pomysły a tu już jesień.

Nie wiem, czy kiedyś o tym wspominałam pewnie nie ale lubię jesień. Zresztą od pewnego czasu staram się widzieć pozytywne aspekty w każdej porze roku. Uważam, że nawet niezbyt lubiana przeze mnie zima to czas, kiedy też pojawiają się fajne momenty. Teraz kiedy mam swój dom jesień i zima nabiorą dla mnie innego wyrazu. Myślę, że to będą miesiące, w których znajdę czas na więcej książek, na lampkę winę, relaks przy świecach i czas na wieczorne pogawędki przy kawie. Latem też można czytać książki, pić wino i rozmawiać ale... chyba nikt nie powie mi, że latem pije grzane wino, herbatę z cynamonem albo bierze rozgrzewającą kąpiel! Te "rzeczy" zachowane są właśnie na ten czas.

Lubię też jesień, bo pokazuje, że przemijanie też potrafi być piękne. Pory roku w Polsce to taka metafora życia. Dorastanie, dojrzewaniem i przemijanie. Każda ma swoje indywidualności, każda cechuje się czymś innym. Wiosna wcale nie musi być gorsza od lata ani jesień od wiosny. Po prostu każda pora roku, jak i życia ma to "coś"

Takie rozważania o przemijaniu pojawiają się zawsze, kiedy zbliża się koniec roku. Myślę sobie wtedy "o mamo, kolejny numerek na liczniku" czyli co robię się stara? Absolutnie nie! Czy chciałabym być dzieckiem? Czasami tak. Czy chciałabym mieć 18 lat? Czasami, ale nie moment-przecież ja ciągle jestem młoda duchem :-)

Trzymajcie się ciepło!

poniedziałek, 21 września 2015

Ślimak, ślimak pokaż rogi....

...dam Ci sera na pierogi. Tak to chyba szło co? No właśnie pierogi o nich dziś będzie mowa. Zmora wielu dziewczyn, kobiet, kobietek i dziewczynek. Chyba jakoś demonizuje się za bardzo robienie pierogów. Prawda jest taka, że pierogi to bardzo proste i szybkie danie (o ile ma się wprawę w lepieniu) Ale spokojnie to przyjdzie z czasem.

Pierogów nie nauczyła mnie mama, ani babcia ani ciocia. Nauczyłam się sama. Owszem patrzyłam jak mama je robi, podglądałam czaaasem coś lepiłam ale szybko byłam odsyłana z kwitkiem bo nie równo, bo za dużo, bo się rozklei bo mało farszu i takie tam. Przyszedł dzień w którym powiedziałam sobie: Zrobię to ulepię pierogi. Pamiętam ten dzień. To były pierogi ze szpinakiem i fetą. Wyszły pyszne chociaż robiłam je pierwszy raz. Dziś zrobiłam ich już trochę więcej, ale myślę że jeszcze chyba za mało by nazwać się ekspertem od pierogów. 

Strach ma zawsze wielkie oczy. Dobre pierogi to tak naprawdę sekret dobrego ciasta. Przepisów jest dużo, próbowałam aż trzy. Jeden mogę polecić szczerze i sama zapisuję go w swojej głowie i przepiśniku już na zawsze. O farszu nie będę pisać bo każdy wkłada co lubi. Pod spodem przepis na pyszne, proste i ekspresowe ciasto na pierogi :-)

* Mąka 3 szklanki
*Woda (ciepła) 1 szklanka
*Sól - pół łyżki soli 

Do miski wsypujemy 2 szklanki mąki. Dodajemy sól i dolewamy wodę (całą) zagniatamy powoli ciasto i dosypujemy resztę mąki. Dzięki właśnie tej kolejności otrzymacie idealne i elastyczne ciasto. Potem oczywiście odkrawacie ile potrzebujecie, wałkujecie, wycinacie i wkładacie ulubiony farsz. Aha i zawsze przykrywajcie ciasto ściereczką żeby nie wyschło ;-) 




piątek, 18 września 2015

Proste i pyszne brownie

Gdyby mężczyzna mógł być plackiem-mój nazywałby się BROWNIE. To ciasto chodź proste i łatwe w stu procentach zaspokaja kobiecą pokusę na słodycz. Brownie, jest cudownie czekoladowe. Może stanowić też idealną bazę do ciasta z ulubionymi dodatkami. Jeżeli lubicie orzechy możecie je też dodać, jeżeli wolicie kwaśne dodatki polejcie brwonie odrobiną zmiażdżonych malin. A jeżeli stwierdzicie, że czujecie czekoladowy niedosyt (choć to mało możliwe) polejcie brownie .. czekoladą.

To przepis z cyklu: Szybko i smacznie. Lubię ciasta, które można zrobić "pomiędzy" innymi obowiązkami. Żeby mało było zalet dodam jeszcze, że składniki na brownie są praktycznie w waszym domu. Najczęściej potrzebujecie kupić tak jak ja dwie tabliczki gorzkiej czekolady.

Składniki z oryginalnego przepisu:
* 3 tabliczki gorzkiej czekolady powyżej 70% - ja dałam dwie i uważam że wystarczy
* Kostka masła
* 6 dużych jajek
* 1 szklanka mąki pszennej
*2/3 szklanki cukru lub 1 szklanka ( wszystko zależy od was czy chcecie bardziej słodkiego, czy mniej)
opcjonalnie: proszek do pieczenia chodź brownie polega na tym bo go nie dawać ;-) ale są przepisy, w których się go daje.

Wykonanie : czekoladę rozpuszczamy z masłem w kąpieli wodnej. Jajka i cukier miksujemy na gładką jasnozółtą masę. Do jajek dodajemy mąkę i miksujemy. Na koniec wlewamy ciepłą jeszcze czekoladę i masło. Dokładnie mieszamy. Całość przelewamy do formy. Pieczemy 20-30 min w 180 stopniach. Brownie, powinno mieć skorupkę na wierzchu, a po włożeniu patyczka do ciasta powinien on być suchy. Jeżeli tak jest to znak, że ciasto jest dobre.

Uwagi: Moja forma to tortownica o średnicy 24 cm. Jak widać ciasto nie jest zbyt wysokie. Jeżeli zależy wam na tym by było wyższe zwiększcie składniki dwukrotnie. Zmieni się wówczas również czas pieczenia myślę, że do 35-40 min. Tak czy siak, musicie sprawdzić patyczkiem.

Smacznego !




piątek, 11 września 2015

Tam gdzie zaczyna się tęcza

 Takie niewinne dziecięce marzenie. Wiara w to, że kiedyś się uda. Jestem więc najlepszym przykładem na to, że nawet najbardziej zwariowane, nieprawdopodobne i nierealne z pozoru marzenia się spełniają. Mieszkam w domu, za którym zawsze zaczyna się tęcza. Tak to nie żart. Gdy byłam mała, chciałam znaleźć początek tęczy. Zafascynowana opowieścią o garnku ze złotem i niezwykłym skrzacie, który go pilnuje, wierzyłam, że kiedyś sprawdzę, czy to prawda.

Dziś po dwudziestu latach znajduje początek tęczy-za swoim domem. Przypadek? Nie to wiara w marzenia. Tak właśnie to działa. Im mocniej wizualizujesz swoje marzenie, tym bardziej je do siebie przyciągasz aż w końcu się spełnia. Gdybym nie dążyła uparcie do budowy domu, gdyby nie okoliczności, sytuacje i ludzie, które przyciągnęłam wiarą, że mi się uda-nigdy nie znalazłabym miejsca gdzie zaczyna się tęcza. Taka zależność. Może banalne porównanie, ale ma chyba jakieś przesłanie i daje do myślenia. Wierzycie w swoje marzenia? Jeżeli tak mocno w głębi serca i widzicie je oczyma swojej wyobraźni, kiedyś się spełnią.

Kiedy ktoś mnie spotyka zawsze mówi mi, że mam życie jak z bajki. No nie jest zawsze usłane różami, ale faktycznie mam takie życie, jakie wyobraziłam sobie w swojej głowie wiele lat temu. Dziś wierzę, że będę mogła dalej to wszystko mieć przy okazji realizując się w tym, co kocham. Wierzę też, że uda mi się spełnić kilka innych marzeń i zrealizować kilka projektów.

Nauczyłam się też, że nie wolno przyzwyczajać się do pewnych rzeczy. Trzeba umieć zrozumieć, gdy odejdą, zniknął, przepadną albo ich nie będzie. Nie wolno dać się zwariować. Najważniejsze co w życiu macie to ŻYCIE. Dopóki żyjecie możecie odwracać karty waszego losu w dowolną stronę. Od was zależy czy dziś będziecie siedzieć w domu przed telewizorem z posępną miną, czy będziecie czuli szczęście w sytuacji, którą sobie wymarzyliście.

Nie jest łatwo tego dokonać, ale jak powiedział kiedyś Walt Disney: Jeżeli potrafisz sobie coś wymarzyć, potrafisz też tego dokonać. Przed nami niezwykłe cele realizowali dziś najwięksi ludzie w historii świata. Ludzie, którzy stworzyli rzeczy, które kiedyś uważane były za szaleństwo. Widzieli swój cel i wierzyli, że go osiągnął.


czwartek, 10 września 2015

Można tak i tak

Pewnie trochę dziwi was tytuł posta. Nawiązuje do poprzedniej notki. Aktualnie na tapecie jest wyłącznie wprowadzka. Nowe meble, nowe wizje, nowe inspiracje, nowe stare znajomości tak tak to też. Odświeżają się przy okazji tego, że w końcu mogę zaprosić kogoś i na czymś posadzić :-)

Do napisania tej notki zainspirowały mnie dzisiejsze odwiedziny. Ucieszyło mnie, że ktoś docenia to, w jaki sposób żyje i widzę swój dom. Nieskromnie przyznam, że pokochałam swój dom i to, że w nim mieszkam. Coraz trudniej mi się "śpi" gdzie indziej i cieszę się, kiedy wracam do swojego królestwa. Być może to, w jaki sposób urządzam mój dom nie podoba się wielu osobom, ale nawet Ci, którzy nie lubią "tego" stylu przyznają, że wniosłam do niego element ciepła. Ciepła, które powoduje, że dobrze się w nim przebywa. Tak to chyba prawda. Zależało mi na tym, aby było w nim przytulnie, domowo, swojsko i beztrosko. Bez zbytniej dbałości o sterylną czystość i precyzję. Dom musi żyć trochę własnym życiem. Powiem więcej, gdy ma się dom, w którym przeważa materiał, jakim jest drewno na wiele rzeczy, nie ma się wpływu. Ono żyje swoim życiem i pisze własną historię.

Jest jeszcze jeden sekret domu albo sekret życia. Trzeba wkładać do niego siebie, sto procent siebie. Kupować wszystko to, co odzwierciedla nas. Dobierać rzeczy w taki sposób, aby odzwierciedlały naszą wizję. Wiadomo czasami trzeba inspiracji. Jednak główną inspirację czerpcie ze swojego serca. Ze swoich przekonań i tego, czego wy chcecie. Uwierzcie, że wówczas nawet najbardziej absurdalne połączenia stylistyczne i kolorystyczne wydadzą się normalne. Dzieje się tak dlatego, że pokazujecie siebie.

Kilka zdjęć z początków wielkiej wędrówki po świecie dodatków, mebli, lamp i innych gadżetów. W poprzedniej notce wstawiłam zdjęcie pustej jadalni. Mała sztuczna skóra z barana, podkładki, owoce i jakby inaczej.

Dokładam wam mój kochany fotel :-)






wtorek, 8 września 2015

Wizja potrzebna od zaraz!

Wchodzę w kolejny etap przeprowadzki. Rozpoczęło się meblowanie dalszej części domu. Wbrew pozorom celowy "chaos" wcale nie jest taki prosty. Dobór dodatków tak by do siebie pasowały to spora sztuka. Oczywiście jak zawsze z pomocą rusza IKEA z mnóstwem inspiracji i rozwiązań na które pewnie bym nie wpadła. Albo inaczej chciałabym wpaść ale trudno by było mi to zobrazować.

Salon wygląda dziś najgorzej. W piwnicy suszy się stolik, który postanowiłam nieco zmodyfikować. Po złożeniu wszystkiego on jakoś wydawał mi się najsłabszym ogniwem całej ekspozycji. Zdecydowanie wygrywa jadalnia, która ma swój klimat. Zostały jeszcze dodatki. Cała masa dodatków. Półek, poduszek, lampek, świeczek, ramek, obrazków, zegarów, zdjęć i wielu innych rzeczy które razem stworzą spójną całość. 

A w kuchni? Dziś pachnie brzoskwiniami które postanowiłam włożyć do słoików tak by na pierwsze święta w domu, upiec pyszny sernik z brzoskwiniami :-) 


środa, 2 września 2015

Dom to nasza druga twarz

Pewnie dla wielu ludzi urządzanie domu to łatwizna. Zazdroszczę wszystkim, dla których detale i smaczki w postaci dodatków nie mają znaczenia. Trudno oczekiwać od każdego stylu podobnego do mojego. Zwłaszcza gdy mój styl jest często mieszanką wielu stylów. Kiedy zaczęłam na dobre myśleć o wyprowadzce uważałam, że „Kupię to, tamto i włala gotowe” Dziś jestem daleko od mety. Urządzam się powoli, kupuję to, co uważam za słuszne. Szukam inspiracji, szukam własnego stylu, szukam swojego JA w ścianach mojego domu.

Kiedy część pomieszczeń będzie już urządzona jak chcę większość, która mnie odwiedzi pomyśli „ pokręcona wariatka" no ale przecież ja taka jestem. Nie chcę wpisywać się w standardy, w te same ramy co reszta. Stół z BRW, jakaś ozdoba, mizerny obrazek, fioletowa poduszka ala miś i zasłona z kompletnie niepasującą firanką. Dom ma być „jakiś" ma być nasz. Nie interesuje mnie poprawność chce, aby mój dom opowiadał o mnie.

Kiedyś myślałam biały stół i czarne krzesła? Stół i każde krzesło w innym stylu - eee to chyba nie dla mnie. Dziś utwierdzam się w przekonaniu, że właśnie tego chce. Nietypowych rozwiązań, ładnych zdjęć, poduszek, łączenia stylów i epok. Potrzebuję bieli, czerni i łamania standardów odrobiną szalonych kolorów. Pić kawę z emaliowanych kubków, parzyć kawę w kawiarce, nie mieć górnych szafek w kuchni, pokazać światu to, co mnie wyróżnia.

Pod spodem kilka inspiracji. Aha i taka rada. Nie bójcie się bawić kolorami, stylami. Nie bójcie się wyrażać tego, czego chcecie. To wasz dom, wasz azyl i oaza, a więc mieszkajcie zgodnie z własnymi przekonaniami :-)





A to póki co początki mojego wnętrza :-)



wtorek, 1 września 2015

Wycieczki małe i duże po raz drugi

Wiecie że kocham fotografować. Właśnie dlatego ostatnio postanowiłam nadrobić stracony czas. Wybór był trudny bo ciekawych miejsc dookoła farmy jest bardzo wiele. Miejsce padło zupełnie przypadkowo. Było nie planowane, mogę nawet powiedzieć że jechałam zupełnie w innym kierunku. Wiele razy przejeżdżałam przez leżącą niedaleko miejscowość Krzeczowice. 


Wśród lokalnych mieszkańców miejsce to kojarzone jest głównie z mieszczącą się tam dyskoteką. Wiele razy jadąc do Krzeczowic od strony Urzejowic i Przeworska chciałam zrobić zdjęcie pięknej alei drzew która prowadzi do wnętrza wioski. W samej wsi zatrzymałam się też przy wielokrotnie widzianym z szyby samochodu kościele. W zasadzie to jest cerkiew, która jak się okazuje ma swoja długą i ciekawą historię. Zdałam sobie sprawę że dookoła nas jest wiele takich miejsc. Nie widzimy ich, może nie chcemy - nie wiem. 


Po Krzeczowicach zatrzymałam się w leżącym po sąsiedzku Zarzeczu. Wiele razy gdy ktoś do mnie przyjeżdża pokazuję to miejsce. Piękny zadbany park z pałacem, fontanny, staw z wyspą, ścieżki i aleje. Wszystko pięknie utrzymane. Można na chwilę przysiąść i odpocząć.