sobota, 19 grudnia 2015

Dom już pachnie Świętami!

To nasze pierwsza święta we własnym domu. Zawsze uciekaliśmy. Były ciepłe plaże, morze, ocean albo podróż gdzieś daleko. Byle nie w Polsce. Teraz się nam trochę zmieniło. Przynajmniej na ten rok. W domu stoi choinka, wszystko zaczyna nabierać świątecznych smaczków. W powietrzu unosi się zapach cynamonu, piernika, pieczonego ciasta, świątecznych świec. Cieszę się na to że idą święta. Chyba nie cieszyłam się z tego tak dawno. Wiele razy chciałam powiedzieć już " W tym roku będziemy już na swoim" i jednak w końcu tak się stało. Ten rok okazał się bardzo przełomowym. Myślę, że mogę go śmiało podsumować i zaliczyć do bardzo udanych, szczęśliwych i radosnych. Wiele mnie ten rok nauczył, wiele pokazał. Spełniłam kilka małych marzeń, otworzyłam umysł na nowe i postanowiłam zakończyć to, czego nie skończyłam jakiś czas temu. A u was? Robicie już małe podsumowania? Czego życzycie sobie w następnym? Jak wasze święta i co będziecie robić? Piszcie ciekawi mnie to bardzo. Buziaki




piątek, 18 grudnia 2015

Pomysł na prezent #3 - choinka

Do wykonania tej choinki potrzebować będziemy : kartonu (opcjonalnie farby lub sprayu), patyczka do szaszłyków, plastikowej doniczki, kolorowego koralika lub innej ozdoby, oraz gąbki florystycznej lub zwykłej. Z kartonu wycinamy kwadraty różnej wielkości : 7cm, 6cm, 5cm, 4cm, 3 cm oraz 2cm. Każdy kwadrat wycinamy 4 razy. Górę kwadratów oblekajmy papierem ozdobnym, malujemy farbami na wybrany koloru lub zostawimy w kolorze tektury. Na środku każdego kwadratu zaznaczamy środek. Wszystkie kartony nabijamy na patyk od szaszłyka zaczynając od najmniejszego kwadratu. Przekładamy je w sposób pokazany na fotografii. Powstałą choinkę wbijamy do gąbki florystycznej lub zwykłej a następnie do pomalowanej wcześniej doniczki. Górę ozdabiamy koralikiem lub kokardką. 






GOTOWE!

czwartek, 17 grudnia 2015

Pomysł na prezent #2 - peeling

To jeden z fajniejszych pomysłów na prezent jaki znalazłam w internecie. Po pierwsze jest bardzo prosty, po drugie składniki oraz inne rzeczy potrzebne do jego wykonania są prawie w każdym domu a po trzecie ten peeling ma naprawdę sporo zalet! 

Do wykonania domowego peelingu do ciała potrzebny będzie cukier, aromat spożywczy (np. pomarańczowy lub waniliowy), olej kokosowy lub oliwa, słoik, wstążka oraz kartka i długopis. Do miski wsypujemy cukier i mieszamy go z rozpuszczonym wcześniej olejem kokosowym. Wszystko dokładnie mieszamy aby powstała masa miała konsystencje bardzo mokrego piasku. Całość przesypujemy do słoika który zdobimy wstążką. Z kartki wycinamy etykietę i ładnym pismem piszemy co znajduje się w słoiku. Etykietę możemy również wydrukować. Peeling można także zabarwić na dowolny kolor barwnikiem spożywczym lub zmienić zapach wlewając kilka kropli aromatu do wypieków. Kosmetyk ma właściwości ujędrniające, i złuszczające a dzięki olejowi kokosowemu świetnie nawilża skórę. 





Gotowe! 

środa, 16 grudnia 2015

Pomysł na prezent #1 - Pierniki

Wiem że to żadne odkrycie ameryki. Pierniki się piekło od zawsze. Mało jednak osób traktuje pierniki jako coś co można komuś podarować. Oczywiście nie jest to taki typowy prezent jak skarpety, krem do twarzy czy suszarka do włosów. Jest jednak NASZ taki od serca a do tego bardzo uroczo wygląda, Można też potraktować to jako miły gest który wręcza się idąc np. do kogoś w gości. 

Pierniczki pieczecie ze swojego ulubionego przepisu. Jeżeli nie macie napiszę wam ten z którego ja robiłam. 

Potrzebujecie: 

1/4 szklanki miodu
80 g masła 
1/2 szklanki miałkiego brązowego cukru lub cukru pudru
1 jajko
2 i 1/4 szklanki mąki pszennej
1 łyżeczka sody oczyszczonej
1,5 - 2 łyżki przyprawy korzennej do piernika
opcjonalnie: 1 łyżeczka kakao (jeśli lubicie, gdy pierniczki mają ciemniejszy kolor) 

Masło i miód rozpuszczacie w rondelku. Po wystudzeniu dodajecie je do pozostałych składników. Zagniatacie elastyczne ciasto. Wałkujecie na grubość ok 1-2cm i wykrawacie ciastka. Pierniki piecze się 10 min w 180 stopniach. 

Przepis na idealny lukier do zdobienia:

Szklanka cukru pudru
Jedno białko 
Całość energicznie mieszacie. Lukier jest bardzo gesty i szybko zastyga. Zdobicie wg. uznania. Ja używałam do zdobienia wykałaczek. Moczę w lukrze i tworzę wzroki ;-) 




Propozycje zapakowania :-) 





niedziela, 13 grudnia 2015

Cotton Balls kupić czy nie kupić?

Nie będę ukrywać, że ja swoje cotton balls wygrzebałam z szafy w rodzinnym domu. Odkryłam je przypadkiem szukając ozdób na choinkę. Przymierzałam się też do zakupu tych które dość często pojawiają się w Biedronce. Swoją drogą biedronkowe kule równie szybko, jak się pojawiają tak szybko znikają. Nie dziwi mnie to bo cena jest dość atrakcyjna. Cotton ballsy z biedronki kosztują 39zł. W internecie za identyczne trzeba dać przynajmniej dwa razy tyle.

Cotton balls można zrobić również samemu. W sumie są na to dwa sposoby. Pierwszy łatwiejszy. Wystarczy kupić piłeczki do pin ponga zrobić w nich dziurki (pomalować lub zostawić białe) nałożyć na jasne światełka choinkowe i gotowe. Drugi sposób znajdziecie bez problemu na YT. Wystarczy wpisać Cotton balls DIY lub ręcznie robione. W przypadku robienia z drugiego sposobu trzeba wykazać się nieco większą cierpliwością.

Co sądzę o takim świetle w domu? Jest po prostu magiczne. Jeżeli macie gdzieś miejsce w domu gdzie lubicie spędzać czas to koniecznie pomyślcie o tych piłeczkach. Dają niesamowity klimat. Teraz to już rozumiem skąd się wziął na nie taki szał. Jesienią i zimą nie można chyba podarować sobie lepszego prezentu. Jeżeli marzy wam się chwila relaksu to musicie stworzyć sobie taki kącik.

P.S-już we wtorek 1 pomysł na świątczny prezent DIY



wtorek, 8 grudnia 2015

Idą święta!

Już nie długo 3 super pomysły na łatwe, proste i tanie podarunki/prezenty które zrobicie sami! Wyczekujcie... !


wtorek, 17 listopada 2015

Plan na sprzątnie czy życie na spontanie?

Człowiek mieszka z rodzicami niby sprząta, niby pomaga, a jednak idzie na swoje i zmierza się z brutalną rzeczywistością. Obowiązki, które kiedyś należały do mojej mamy czy taty dziś dzielę z D. ponieważ jeżeli możemy na kogoś liczyć to tylko rzecz jasna na siebie. Kiedy oglądam piękne wnętrza, stylizacje domowe i cudowne inspiracje zawsze myślę-żeby u mnie tak mogło być idealnie codziennie. Był czas, że nawet popadałam w paranoję sądząc, że kurz, brud, pająki, okruszki i kocie kłaki dotyczą tylko mojego domu. Po lekturze innych blogów dziś wiem, że to nie tylko moje zmartwienie. Nie, żebym szukała w tym wymówek do tego, żeby nie sprzątać, ale żyję, chociaż w świadomości, że nie tylko u mnie czasem (albo więcej niż czasem) panuje chaos.

Widziałam kilka różnych rozwiązań i propozycji na to, jak to zrobić, żeby w domu było czysto. No niestety nie ma na to złotego środka. Trzeba sprzątać regularnie to chyba jedyna normalna i realna rada, jaką można udzielić w tej sprawie. Im więcej zostawiamy na tzw. "potem vel jutro" tym więcej mamy potem do roboty. Wiem, wiem czasami się nie chce codziennie jeździć na mopie, szczotce i odkurzaczu, ale przecież nie mówimy o codziennej orce na ugorze.

W naszym domu obowiązkami dzielimy się "fifty fifty" tzn. skoro razem mieszkamy to razem brudzimy. Oczywiście są obowiązki, które będą należały tylko do mnie i są też takie, których się po prostu nie tykam (jak np. koszenie trawy) i nie chodzi o to, że tego nie potrafię czy nie chcę po prostu ogród to królestwo D. a kuchnia to moje królestwo. Staramy się więc trzymać swoich przestrzeni i zarządzać nimi po swojemu. W kwestiach typu : odkurzanie, mycie podłóg czy ścieranie kurzy jest tak jak wspomniałam-pół na pół. Nie wyobrażam sobie, aby można było zrzucić to na jednego człowieka. Razem albo nikt oto moja zasada.

Codziennie sprzątam w kuchni. Myję blaty, zmywam naczynia, dbam o płytę kuchenną a dodatkowo na bieżąco sprząta się to, co się nabałagani. Średnio dwa razy w tygodniu odkurzamy cały dom i wtedy też myjemy podłogi. Raz w tygodniu przypada czas na prasowanie i bardziej gruntowne porządki takie jak sprzątanie w łazience, mycie kabiny, trzepanie chodniczków, mycie fontów, półek etc. A porządki typu mycie belek, okien, futryn, drzwi, grzejników itp. to zajęcia, które wykonujemy średnio raz w miesiącu czasem co 3 tygodnie.

I to tyle, jeżeli chodzi o sprzątanie :-) a jak to wygląda u was?


poniedziałek, 16 listopada 2015

Nie spieraj się z idiotą

Miałam zupełnie inny plan na ten wpis. Chciałam napisać coś w stylu perfekcyjnej kury domowej jednak postanowiłam kolejny raz zrobić sobie osobisty wywód. Być może to, co napiszę teraz uderzy po oczach wielu ludzi. Dlatego, jeżeli nie jesteście osobami o mocnych nerwach wciśnijcie krzyżyk. Może nawet postawcie go na mnie po tym, co napiszę.

Nie uważam się za osobę godną naśladowania, nie jestem też duchowym guru ani mentorem życiowym. Jestem człowiekiem, który jak każdy inny człowiek ma możliwość zgłębiania życiowych prawda, wartości. Jestem człowiekiem, który jak wielu innych w tym kraju ma dostęp do książek, prasy i internetu. Czytam, wdrażam się - wyciągam wnioski. To, co stało się kilka dni temu we Francji z pewnością na jakiś czas zmieni życie mieszkańców tego Państwa. Czas jednak minie i zagoi rany, tak jak zagoił rany po zamachu w Madrycie, Londynie i Nowym Jorku. Martwi mnie jednak coś innego. Jestem przerażona rosnącą głupotą, chamstwem i wrogością w stosunku do muzułmanów. Nie wiem, dlaczego ludzie są oporni na wiedzę i nie mając kompletnie pojęcia o Koranie oceniają tę religię na podstawie ISIS, które nie ma nic wspólnego z tą religią!

Islam to religia, która wg Koranu jest religią przyjazną. Rządzi się zasadami, w których istnieją takie wartości jak szacunek, miłość i oddanie. Czytanie wybranych fragmentów Koranu to jak czytanie wybranych fragmentów Pisma Świętego Starego Testamentu. Jeżeli ktokolwiek kiedykolwiek pokwapił się o to, aby poczytać Pismo Święte wie, że w Starym Testamencie nie brakuje również fragmentów, które dziś mogłyby być uznane za obrzydliwe, obleśne czy gorszące. Nie brak w nim treści mówiących o tym, że kobieta ma mniejsze prawa, że zabijanie to forma wyrażania miłości do Boga a mordowanie zwierząt to oddawanie hołdu Pani Bogu. Jeżeli nigdy nie czytaliście Pisma Świętego zróbcie to... koniecznie, zanim zaczniecie oceniać inne religie!

Wierzę w Boga, dlatego jako przykładny chrześcijanin zgłębiam swoją wiarę. W salonie leży Pismo Święte, które czytam i analizuję. Wiem, że zostało napisane wiele tysięcy lat temu więc pewne rzeczy należy czytać z pewnym przymrużeniem oka. Ostatnio postanowiłam też poczytać Koran. Chciałam zobaczyć na ile jest faktycznie wrogą religią. To, co przeczytałam zmieniło moje wyobrażenie o Islamie bezpowrotnie. Islam jest prawie lustrzanym odbiciem chrześcijaństwa. Występuje kilka różnic jednak wiele wartości, doktryn i przekazów jest dokładnie taka sama. Co więcej, w Koranie wiele razy jest mowa o Mojżeszu, Abrahamie, Jezusie, Adamie oraz Noem. Allah to islamska wersja chrześcijańskiego Boga.

Polecam również lekturę historii religii ze szczególnym uwzględnieniem takich zagadnień, jak zakon templariuszy, którzy w średniowieczu prześladowali i zabijali muzułmanów w imię Boga, w którego wierzymy.

Jeżeli ktokolwiek wierzy w Boga kim by on nie był i przestrzega przykazania które mówi "NIE ZABIJAJ" powinien szanować wszystkich ludzi na całym świecie. Na tym polega trudność wiary w Boga, że kocha się i szanuje szczególnie tych, którzy nie okazują miłości i szacunku nam.

.

piątek, 6 listopada 2015

Zero ograniczeń


Maluję się od jakiś 10 lat. Nie jestem w tych klockach szczególnie dobra, ponieważ nie potrafię zrobić równej kreski, idealnego konturowania czy pomalować się cieniami. W dodatku nie umiem malować się szminkami. Tzn. umiem, ale uważam, że źle wygląda. Makijaże ograniczam więc do nałożenia podkładu, tuszu i różu. Dlaczego dziś piszę wam o tym? Ponieważ jakiś czas temu przeczytałam pewien fajny tekst, że mężczyźni biją pokłony kobietom, które potrafią wyjść z domu bez make upu. Faktycznie coś w tym jest. Znam sama sporo takich dziewczyn, które nie zdecydowałyby się na wyjście z domu bez makijażu. Pytam więc dlaczego? Trochę tego nie rozumiem. Makijaż podkreśla naszą urodę. Nie można przecież nim zmienić całkowicie naszego wyglądu. Dlaczego wstydzimy się tego, jacy jesteśmy. Uważam, że świat zmierza w złym kierunku. Dbamy o to, jak wyglądamy bardziej niż o to, kim jesteśmy. Mało osób po śmierci wspomina kogoś i mówi, że był brzydki, czy piękny. Wspominamy ludzi i mówimy, jacy byli. Właśnie dlatego mam trochę żal do świata o to, że przewartościował pewne sprawy. Oczywiście nie neguję malowania się czy dbania o siebie. Wręcz przeciwnie, jeżeli ktoś czuje się z tym lepiej i jest to dla niego swojego rodzaju terapia – nie ma sprawy. Chociaż mam wrażenie, że właśnie przez kult piękna świat zwariował. Wmówiono ludziom jak mają wyglądać, jak się mają ubierać, a więc wykroczenie poza ramy powoduje że zaczynamy oceniać.

Ostatnio przeczytałam pewną książkę „Zero ograniczeń” autor próbuje przekonać w niej czytelnika, że ocena innych, nienawiść do nich czy rozpamiętywanie przeszłości to najgorsze drogi, jakie możemy wybrać. Po lekturze chcę i próbuję postępować zgodnie z tym, o czym tam przeczytałam. Staram się nie oceniać ludzi a wręcz mówię sobie, że to ja ponoszę odpowiedzialność za to, że ktoś jest taki, a nie inny. Pewnie się teraz zastanawiacie „Co ona pieprzy? Jak to jest jej wina ze ktoś jest np. zły” Ano właśnie tak jest. Brzmi to abstrakcyjnie, ale tak właśnie jest. Nasz stosunek do ludzi i pewne wyrobione i utarte schematy powodują, że pewni ludzie „tacy są” Zmiana sposoby myślenia, wyparcie z siebie nawyku oceniania i wprowadzenie dużej dawki miłości do świata i ludzi powoduje, że często nagle ludzie w naszych oczach się zmieniają.

Jeżeli szukacie drogi do samodoskonalenia, chcecie osiągnąć harmonię ze sobą i światem. Przebić się ponad przeciętność musicie przeczytać tą książkę: Joe Vitale „Zero ograniczeń”

Buziaki :-)




niedziela, 25 października 2015

Wszystko co najlepsze jest za darmo

Dziś niedziela dzień w którym można robić dwie rzeczy. Spać, odpoczywać i się lenić albo wyruszyć przed siebie w poszukiwaniu inspiracji. Zdecydowanie pogoda natchnęła mnie do tego drugiego. Piękne słońce, przyjemna temperatura, cudowne krajobrazy tego trzeba mi było. Pewnie pisałam to wiele razy tutaj powtórzę raz jeszcze : KOCHAM JESIEŃ. To dla mnie absolutnie wyjątkowa pora roku. Czekam na nią cały rok chociaż wielu osobom kojarzy się jedynie z nadchodzącą zimą. Dla mnie ta pora roku to metafora życia. Pokazuje że nawet "przemijanie" może być piękne o ile sami zechcemy dostrzec to piękno. 

Wycieczkę odbyłam w samotności. Zawsze kiedy wybieram się na takie samotne podróże mam mnóstwo czasu na to aby poukładać myśli, zregenerować się do dalszego działania. To taka chwila dla mnie. Uważam że każdy powinien dawać sobie taki dzień w prezencie. Dzień sam na sam ze sobą, ze swoimi pasjami i rozważaniami. 

Obrałam kierunek Arłamów. Byłam tam jeszcze przed wielką rewolucją. Nie interesował mnie sam hotel raczej cudowna droga która do niego prowadzi. Myślę że to co dziś zobaczyłam przeszło moje wszelkie oczekiwania. Jesień pokazała mi dziś swoją kwintesencję piękna. Kolejny raz utwierdziłam się w przekonaniu że to co cudowne i prawdziwe jest za darmo. Jeżeli szukacie inspiracji do życia, działania nie czekajcie aż przyjdą. Wyjdźcie na łono natury rozglądnijcie się dookoła i wtedy zrozumiecie że SIŁA jest w prostocie. 

Często ludzie pytają mnie jak to jest że mam wiecznie poukładane życie. Jak to się dzieje że jestem szczęśliwa. Oczywiście nie mam na to żadnej recepty a tym bardziej gwarancji. Życie jest przewrotne jednak jedno wiem już na pewno. Często jesteśmy malarzami swojego obrazu życia i pisarzami własnej historii. To od nas zależy czy los będzie nam sprzyjał czy wręcz przeciwnie. Zabrzmi to pewnie banalnie ale nawet w takim dniu jak dziś kolejny raz przekonałam się że w okół nas jest wiele magii. 

Wracają z Arłamowa wstąpiłam do Przemyśla. Tam znajduje się moja ulubiona cukiernia Fiore (którą wszystkim polecam) Samochód zaparkowałam na płatnym parkingu jednak chciałam za niego zapłacić przy wyjeździe. Wychodzą z cukierni podszedł do mnie około 10 letni chłopiec. Zmieszany i przestraszony zapytał czy mogłabym mu pożyczyć 40 groszy ponieważ zabrakło mu na zapiekankę. Oczywiście dałam mu pieniądze nawet więcej niż chciał. Faktycznie ucieszony pobiegł z kolegą do budki z zapiekankami. Nagle stało się coś bardzo magicznego. Chcąc zapłacić za parking podszedł do mnie mężczyzna i powiedział że dziś niedziela i żebym nie wrzucała do automatu pieniędzy bo  parkowanie jest bezpłatne. Kolejny raz życie, nadprzyrodzone moce pokazały mi że dobro wróciło do mnie z maksymalną prędkością. Ja podarowałam coś komuś a "los" podarował coś mnie. Mężczyzna który do mnie podszedł czekał na kogoś przy swoim samochodzie. Równie dobrze mógł nie podchodzić a ja mogłam zapłacić. Myślę że wnioski tej historii wyciągniecie sami. 




środa, 21 października 2015

Jak pojechać do Wilna za 1 euro?

Co można kupić za 4zł? Można kupić np. chleb, masło, mleko można pojechać autobusem komunikacji miejskiej albo zjeść dwie gałki dobrych lodów. Okazuje się też, że można pojechać do Wilna i z powrotem. Tak to nie żart. Tyle właśnie zapłaciłam za przejazd w dwie strony. Zawrotną sumę 1 euro.

Bilety liniami lux express wyszperałam w trakcie sierpniowej akcji promocyjnej. Nie było łatwo znaleźć dwa bilety w tej cenie na podróż w dwie strony. Ale cóż udało się. Zawsze wierzę w to, co sobie założę.

Kolejny raz pokazałam i udowodniłam jedno. Aby zobaczyć świat jakikolwiek był on nie był nie trzeba mieć wielu zer na koncie. Czasem wystarczy odrobina zaangażowania i dobrej woli. Potrzebny jest też pomysł i odwaga. Tak odwaga jest ważna. Znam mnóstwo osób, które mają awersje na myśl o podróży do obcego miasta w Polsce a co dopiero za granicą.



To nie była moja pierwsza wyprawa na „własną rękę” jednak w przypadku Wilna nie trzeba być ani poliglotą, ani bardzo obcykanym podróżnikiem. Właśnie dlatego to miasto to idealna propozycja dla osób, które chcą zacząć jeździć bez biur. Po pierwsze można dogadać się w jeżyku polskim, po drugie miasto jest bardzo „małe” a wszystkie najważniejsze zabytki są niemal obok siebie, po trzecie ludzie są bardzo pomocni i chętnie służą pomocą.

Do wyjazdu nie przygotowywałam się w jakiś specjalny sposób. Kilka dni przed podróżą zarezerwowałam hotel przez stronę booking com. Przy wyborze kierowałam się głównie godziną naszego przyjazdu. Wiedziałam, że będziemy o 23, a więc nie wyobrażałam sobie chodzenia z „tobołami” po obcym mieście nocą. Musiał być więc to nocleg blisko stacji i w miejscu, z którego łatwo dostać się do wszystkich zabytków. Wybór padł na hotel Panorama a decyzja była bardzo trafna.

                   (mapka z najważniejszymi obiektami Wilna) 

Trafiła się niezła okazja. Hotel oddalony był 4 min spacerem od dworca, w ścisłym centrum starego miasta za 320zł za dwie doby dla dwóch osób. Pewnie ktoś pomyśli, ale drożyzna. Jeżeli komuś uda się kupić nocleg za taką kwotę w Warszawie przy dworcu centralnym to gratuluję ;-) Oczywiście są tu o wiele tańsze noclegi. Gdyby nie fakt, że przyjechaliśmy o 23 pewnie szukałabym czegoś innego!

(widok z hotelu na panoramę Wilna) 


Pisząc ten wpis pomyślałam, że zrobię mini przewodnik dla osób, które być może zainspiruję na podróż do Wilna, a więc …

ZWIEDZANIE:

Zwiedzanie rozpoczęliśmy od Ostrej Bramy. Następnie kierowaliśmy się w dół w stronę katedry św. Anny i pomnika Adama Mickiewicza. Idąc będziecie mijać wiele innych zabytków m.in. Cerkiew Piatnicką, Kościół św. Ducha oo. dominikanów oraz Uniwersytet Wileński. Z Katedry św. Anny ruszyliśmy do Katedry Wileńskiej. Uważam ją osobiście za jeden z piękniejszych obiektów Wilna, który trzeba zobaczyć. Nad katedrą znajduje się również Wieża Giedymina. Niestety my ze względu na dość nie korzystną pogodę zobaczyliśmy ją wyłącznie z dołu.

(Ostra Brama)

(kościół św. Anny)

(Katedra Wileńska) 

(Wieża Giedymina)

Zwiedzając Wilno polecam również wybrać się nad rzekę Neris. Jeżeli chcecie poczuć klimat miasta poszwędajcie się po licznych uliczkach. W Wilnie jest ich mnóstwo. Wspaniale oddają klimat tego wspaniałego miasta.



Na koniec bezwzględnie odwiedźcie „Halus Turgus”, czyli wileński targ. Można tam poczuć i posmakować Litwy. Sprzedające panie mają przy swoich stoiskach próbki do degustacji wyrobów. Koniecznie skosztujcie litewskiego chleba i marynowanego czosnku. Na targu są również tradycyjne sery, wędliny oraz .. przyprawy z Litwy!

(pyszne chleby na targu) 



JEDZENIE

Podróż bez degustacji tradycyjnych potraw to nie podróż. Polecam pyszną knajpkę na ulicy Szopena 3. Właściciela serwuje tam litewskie dania m.in. kołduny, cepeliny, czebureki oraz bliny. Nie dość, że zjedliśmy tanio to jeszcze nie drogo. Za podwójny dwu daniowy obiad, dwie kawy, duże piwo oraz deser zapłaciliśmy w sumie 11 euro. Knajpka oddalona była od naszego hotelu 2 minuty drogi. Na śniadanie wybraliśmy bistro usytuowane w ścisłym rynku niedaleko Ostrej Bramy.

(śniadanie owsianka z karmelizowanymi owocami)

CENY

Aktualną oficjalną walutą na Litwie jest euro. Pomimo tego ceny są porównywalne o ile nie mniejsze niż w Polsce. Powiem więcej dla mnie Wilno okazało się o wiele tańszą stolicą niż nasza Warszawa, w której jadąc do Wilna mieliśmy postój.


CO WARTO KUPIĆ

Na pewno chleb, przyprawy oraz coś z bursztynem. Wilno słynie z bursztynów jest mnóstwo straganów, na których kupicie biżuterię, breloki oraz inne akcesoria z tym kamieniem. Radzę kupować u pań, które stoją gdzieś w mało popularnych uliczkach. Biżuteria w sklepach przy głównych ulicach jest droga.



CZYM DOJECHAĆ

Tak jak my Lux Expresem  Do Wilna jeżdżą również Polskie Busy. Średnio co ok. 2-3 miesiące pojawia się promocja, dzięki której można kupić bilety po 1 euro.



GDZIE WARTO SPAĆ

Tak naprawdę wybór należy do was, jeżeli przyjedziecie wcześniej niż my możecie poszukać czegoś taniej.

Podsumowanie : Podróż + hotel + wyżywienie ( 3 dniowa wycieczka) wyniosła nas ok. 200zł na osobę. Oczywiście da się taniej, ale to tak naprawdę od was zależy czy cena będzie mniejsza, czy większa.

Czy polecam Wilno? TAK jest cudowne.

(P.s - przepraszam za niektóre zdjęcia, cóż padał deszcz i sprzęt opanowały siły wyższe ;-) mimo wszystko jednak Wilno zachwycało!) 

piątek, 16 października 2015

Róże nie tylko na ozdobę

Okazuje się, że można upiec coś całkiem efektownego nawet przy kompletnym braku zdolności manualnych. Jestem na to żywym dowodem. Zanim coś mi się uda na "perfekt" mija sporo czasu. Staram się robić pewne rzeczy starannie ale sami wiecie jak to jest.

Pomysł na te różyczki zaczerpnęłam z innego bloga. Bardzo mi się spodobały z kilku powodów. Po pierwsze robi się je bardzo szybko albo prawie bardzo szybko (zaraz wyjaśnię) po drugie cudownie wyglądają, po trzecie są w moich ulubionych klimatach smakowych (jabłko, cynamon) a po czwarte świetnie pasują do .. jesieni!

Dlaczego napisałam wam, że różyczki robi się szybko albo prawie szybko? Wszystko zależy od tego, czy chcecie zrobić ciasto francuskie, czy kupić gotowe. Wiadomo, że własne jest najlepsze ale wymaga nie tyle wprawy ile cierpliwości ponieważ robi się je stosunkowo długo. Na pierwszy raz proponuję wam gotowe ciasto. Będzie to idealna baza na rozpoczęcie przygody z tym wypiekiem.

Co potrzebujecie:

Ciasto francuskie
2-3 czerwone jabłka
Cynamon lub zestaw przypraw typu (goździki, cynamon, kardamon) Ja użyłam akurat takiej gotowej mieszanki.
Woda i cukier

Jabłko kroicie na pół. Wydrążacie środek z pestek i kroicie na pasterki (uwaga mają to być cienkie plasterki na ok. 0,5 mm - 1cm). Ciasto francuskie dzielicie na 6 pasków szerokości ok 5-8cm. I teraz tak możecie zrobić tak, jak jest wszędzie czyli wrzucić pokrojone jabłka do wody z cukrem i blanszować je przez 5 min. Albo możecie zrobić jak ja czyli darować sobie ten element i po prostu dać surowe jabłka.

Na pasku wzdłuż na górze układacie plastry tak by wystawy powyżej ciasta. Posypujecie całość cynamonem. Dół ciasta składacie tak jakbyście chcieli podzielić je na pół, z tym że zawijacie je poniżej jabłuszek. Całość zwijacie w rulon i wkładacie do otworów w foremce na muffinki. Pieczecie 25-30 min w 175 stopniach. Po wyjęciu posypujecie cukrem pudrem.


piątek, 9 października 2015

Maślane ciastka - pycha!

Myślałam ostatnio, o czym chcę wam napisać. Miało być trochę przemyśleń znów, ciekawych spostrzeżeń, ale nie-ciastka wygrały. Jeżeli zadzwoniła wasza koleżanka i powiedziała że za godzinę będzie albo ma zjawić się teściowa lub .... (wpisać odpowiednie) to mam coś dla was. Spokojnie nie musicie lecieć do sklepu. Wszystko, czego potrzebujecie na te ciastka macie w domu. Wystarczy chwila by były gotowe.

Ciastka są pyszne. Rozpływają się w ustach. Idealne dla fanów maślanych klimatów. Można je lekko zmodyfikować robiąc swój własny tuning np. oblać czekoladą i posypać orzechami, ale to już kwestie indywidualne. Mnie smakują bardzo w wersji klasycznej.

Składniki na ok 20-30 ciasteczek 

* 150g mąki pszennej 
* 120g masła (nie margaryny!) zimnego z lodówki!
* 3 łyżki cukru pudru 
* Opcjonalnie kilka kropel esencji waniliowej (ja nie dałam) 

Wykonanie : Z podanych składników zagnieść ciasto do połączenia wszystkich składników. Wsadzić do lodówki na ok 25-30 min. Następnie wyjąć i ucinać ciasto tak by robić kulki wielkości orzecha włoskiego. Z góry rozpłaszczyć kulkę widelcem ( teraz już wiecie skąd ten wzorek) 

Piec 15 min (lub do zrumienienia) w 200 C. Można zamknąć w puszce i przetrzymywać do 7 dni. 

Idealne do kawki, herbatki i innych :-) 

POLECAM


czwartek, 1 października 2015

Automat do pieczenia chleba - hit czy kit?

Kto z nas nie lubi zapachu świeżo pieczonego chleba. A kto z nas nie lubi smaku świeżo upieczonego chleba. Gdyby go jeszcze tak posmarować masełkiem - powstałaby niezła bomba kaloryczna ;-), ale co tam raz na jakiś czas nawet i na to można sobie pozwolić. Zwłaszcza jeżeli w smaku takiego chleba odnajduje się dzieciństwo.

O automacie to chleba słyszałam miliony razy. Widziałam go wiele razy w akcji, W pewnym momencie w teorii wiedziałam o nim wszystko. Do zakupu przekonała mnie promocja w Lidlu i cena, a także pozytywne opinie dotyczące akurat tego modelu. Pomyślałam sobie, że nawet jeżeli się zepsuje (tfu tfu) za dwa lata to przynajmniej żal będzie mniejszy niż jakby miał się zepsuć podobny za trzy razy więcej. Automat z Lidla kosztował 179zł. To bardzo dobra cena biorąc pod uwagę, że w sklepach z AGD ceny wahają się w granicach 250-700 złotych i więcej.

Muszę przyznać, że jak na tę cenę obudowa, wnętrze oraz możliwości maszyny działają zdecydowanie na jej korzyść!! Pierwsza próba pieczenia chleba odbyła się po dokładnym zapoznaniu z instrukcją. Nie jest to wyższa matematyka jednak trzeba chwilę spocząć i po edukować się, żeby zrozumieć kilka bajerów. Na tapetę wzięłam program numer 5 (Express), w którym upiekłam najprostszy, najzwyklejszy pszenny chleb. Docelowo chce piec głównie na bazie mąki gryczanej, orkiszowej i żytniej jednak na pierwszy raz wybrałam coś bardzo prostego.

Do maszyny dołączona jest prócz instrukcji książeczka z przykładowymi przepisami. Warto na początek z niej korzystać, ponieważ chleby wg tych instrukcji powinny wychodzić bez zarzutu. W skład mojego chleba wchodziła: mąka pszenna, sól (u mnie himalajska) cukier, drożdże, woda i olej. Jednym słowem nic nadzwyczajnego, a jednocześnie nic co kryje pod swoją nazwę jakąś E-super substancję.

Chleb piekł się ok. 1:30 h. Podkreślam, że w czas ten wliczony jest także etap wyrabiania ciasta oraz pieczenia. To, co jest najlepsze w maszynie to łatwość, z jaką w kilkadziesiąt minut możecie mieć swój chleb. Wystarczy po prostu wsypać wszystko i gotowe. Automat zrobi resztę za was. Jeżeli jednak jesteście zwolennikami chleba z piekarnika to uważam że dla samego faktu, że nie trzeba się "babrać" i robić bałaganu w kuchni warto ją mieć. Maszyna ma funkcję samego mieszania ciasta, a więc możecie sobie wszystko wsypać i iść robić zupełnie coś innego.

W internecie spotkałam się z wieloma opiniami. Od tych bardzo pozytywnych po te bardzo negatywne. Jednym słowem ludzie popadają w skrajności w skrajność. Jasne, że będę mogła za rok ocenić jak spisuje się po tym czasie. Czy w ogóle się jeszcze spisuje. W tej chwili oceniam ją na 8 w skali 10 punktowej. Odjęłam jej dwa punkty za to, że na razie się poznajemy i na pełną obiektywną ocenę musi sobie po prostu zasłużyć ;-)

Jakie możliwości ma maszyna? Pewnie wiele osób czeka na tę część oceny. Pierwszy program to coś dla osób, które lubią chleby NORMALNE tak zresztą nazywa się ten program. Możecie w nim upiec np. chleb piwny, ziołowy, zrobić ciasto na pizze lub upiec chleb wiejski. Drugi program to ciasta KRUCHE. Tu znajdziemy przepisy na chleb miodowy, jasny, klasyczny i paprykowy. Trzeci to RAZOWE. A więc jak sama nazwa wskazuje będzie to pieczywo ciemne. Czwarty to SŁODKIE. Na tym programie można upiec np. chleb z rodzynkami i orzechami. Tzw. słodką bułkę. Piąty program to wspominany wcześniej EXPRESS. Tutaj znajdują się chleby, na które nie macie czasu czekać. W książce z przepisami jest np. chleb biały (ten, który piekłam) albo chleb z pieprzem i migdałami. Szósty to program, który służy wyłącznie do zagniatania ciasta. Możecie więc wyrobić dowolne ciasto na pizze, pierogi, bagietkę, chleb albo bułki. Siódmy program to MAKARON. Tu maszyna wykona za was jedynie ciasto! Nie spodziewajcie się pokrojonego makaronu aż tak zdolna nie jest ;-) Ósmy program to CHLEB MAŚLANY. Dziewiąty BEZGLUTENOWE. Ten program zainteresuje fanów zdrowego odżywiania  albo osoby, które źle znoszą standardowe pieczywo.  Dzięki tej funkcji upieczenie np. chleb gryczany, kukurydziany albo jogurtowy. Dziesiąty program to coś dla tych, którzy lubią gotowce. W Lidlu są gotowe mieszanki do chlebów, które wystarczy wsypać do maszyny i już kompletnie niczym się nie przejmować- akurat to mnie w ogóle nie przekonuje. Jedenasty program to KONFITURA możecie w maszynie robić dżemy. Tak dokładnie tak. Jak działa - nie wiem. Może kiedyś się przekonam :-)

Dwunasty program to samo pieczenia. Funkcja przydatna, bo jeżeli zauważycie, że wasz chleb jest niedopieczony możecie skorzystać wtedy z tego programu.

MOJA KOŃCOWA OCENA: Pierwszy chleb wyszedł wspaniały. Wbrew krążącym opiniom o tym, że pieczywo z automatu jest suche, kruszy się i ma twardą skórę etc. Mój wyszedł idealny!!. Jest cudownie miękki, elastyczny, nie kruszy się.  Jest też zwarty i bardzo syty. W zasadzie jestem najedzona po zjedzeniu jednej postnej kromki ;-)

CZY POLECAM ?: Jeżeli miałabym zdecydować, czy kupić jeszcze raz to na pewno nie zmieniłabym zdania. Maszyna będzie u mnie pracowała często i nie raz napiszę na blogu o tym, jak piekę chleb.

PODSUMOWANIE: Cena 179zł. Nazwa : Severin : Gdzie kupiono ; LIDL. Ocena końcowa 8/10

UWAGA OKRES GWARANCJI : 3 lata! - dopisuje bo to chyba też ważna wiadomość :-)

Mam nadzieję, że komuś pomogłam :-)

środa, 30 września 2015

2 w 1 czyli kawa i sernik!

Kto nie lubi kawy? A kto nie lubi sernika? Okej pewnie ktoś się znajdzie. Ale jeżeli kochacie kawę i sernik to ten przepis jest dla was. Nosiło mnie już dłuższy czas by upiec sernik trochę inny niż ten zwykły klasyczny. Szukałam przepisu który mnie oczaruje, zwali z nóg i sprawi że zechcę wpiąć go do swojego przepiśnika i dzielić się z nim już zawsze. Szukałam, szukałam i znalazłam. 

Pierwsze wpadł w moje ręce przepis ze znanej strony mojewypieki.com. Był to przepis na sernik kawowy. Potem okazało się że kupiłam ser wiaderkowy President który na tej samej stronie od autorki otrzymał jedynie 2 punkty na 10! Pomyślałam sobie, no tak wiedziałam że coś pójdzie nie tak. Kilka przeszperanych  blogów i znalazłam. Sernik capuccino z sera wiaderkowego President. O dziwo autorka była nim zachwycona. 

Pomyślałam sobie - ryzyk kwizyk. Nie będę go odsączać jak radzą na mojewypieki.com tylko zrobię według przepisu z drugiego bloga. I tak tym oto sposobem powstał mój sernik kawowy który połączyłam z dwóch przepisów. 

Potrzebujecie :

Na sernik:
- 1kg sera wiaderkowego zmielonego może być President ;-) 
- 3-4 jajka. Jeżeli macie wiejskie jak ja 3 wystarczy jeżeli sklepowe to zalecam 4. 
- 2-3 łyżki kawy rozpuszczalnej ( wg uznania) ja dałam 3 
- 3 łyżki mąki pszennej 
- 2 łyżki czubate śmietany 30% 
- 1 łyżka likieru (dowolnego najlepiej kawowy, capuccino, albo ajerkoniak) 
- 3/4 szklanki cukru 

Na spód:
-180 g ciastek typu degistive 
- 60g masła 

Dodatkowo : forma okrągła o średnicy 23 cm, folia spożywcza. 

Na początek robicie spód. Masło rozpuszczacie w garnku na wolnym ogniu. Ciastka gnieciecie wałkiem lub tłuczkiem na proszek. Dodajecie masło. Całość ma mieć konsystencję mokrego piasku. Powstałą masą wykładacie dokładnie spód tortownicy i wkładacie do lodówki na ok 30 min.

W tym czasie przygotowujecie masę sernikową. Do naczynia wsypujecie sernik i cukier. Całość miksujecie ale nie długo jedynie do połączenia składników. Dodajecie po jednym jajku i mieszacie. Cały czas pamiętajcie o tym aby ucierając mikserem masę robić jedynie tak by połączyły się składniki nie dłużej (bo zrobi się niezła ciapa lapa) Kolejno dodajecie śmietanę, kawę, likier a na samym końcu mąkę. 

Całość przelewacie na schłodzony spód i pieczecie. Ja zrobiłam według drugiego przepisu czyli. Rozgrzałam piekarnik do 230 stopni włożyłam sernik i przykryłam go z góry folią. Całość piekłam w  230 st. przez 10 minut. Potem zmniejszyłam na 140 stopni i tak z folią piekłam jakieś 30minut. Po tym czasie zdjęłam folię i piekłam jeszcze 20-30 minut. Sernik powinien być u góry ścięty a środek po poruszeniu tortownicą musi być lekko sprężysty. 

Ciasto zostawiamy w piekarniku do całkowitego przestygnięcia. Następnie wkładamy do lodówki. U mnie była to cała noc. Na koniec (to już mój akcent) roztopioną czekoladą zrobiła "esy floresy) u góry. 

Moje wrażenia: 

Sernik jest OBŁĘDNY idealnie mięciutki, gładki i bardzo delikatny w smaku. Rozpływa się w ustach. Myślę że pokochają go szczególnie Ci którzy cenią sobie wypieki lekkie. Polecam na specjalne okazje i nie tylko. Idealny na święta :-)






wtorek, 29 września 2015

Pasta jak pasztet z soczewicy nie tylko dla wegetarian

Zapewne większość z was ma już dość bełkotu o tym że trzeba się zdrowo odżywiać. Nie będę wam więc pisać o tym że ta pasta jest zdrowa - chociaż jest. Napiszę że jest smaczna, pyszna i smakuje lepiej niż nie jeden pasztet czy pasta ze sklepu. Do tego jest tania, szybka i mega pożywna :-)

Do przygotowania pasty ala pasztetu z soczewicy potrzebujecie:

-200g czerwonej soczewicy
- 3-4 suszone pomidory z zalewy w oleju
- 2 łyżki oleju z tych pomidorów
-2-3 łyżki posiekanej natki pietruszki
- 3 ząbki czosnku
- przyprawy ( u mnie sól, pieprz i czerwona papryka)

Soczewicę gotujecie do miękkości. Zajmuje to ok 15 minut. Instrukcję macie na opakowaniu. Ja wsypuje do zimnej wody i gotuje do miękkości (tyle). Soczewicę odcedzam, dodaję do niej resztę składników i całość blenduje.

Przygotowanie całości zajmuje ok 20minut. Pasta jest przepyszna. Jeżeli chcecie żeby była bardziej płynna dajcie więcej oleju lub odrobinę wody. Ja uzyskałam efekt pasztetu i mi ta wersja smakuje bardziej.

Z podanych składników wychodzi duża porcja, która wystarczy na 2-3 dni albo więcej ;-) Możecie na początek uciąć ją przez pół. W sumie to podawałam wam szkielet przepisu. Modyfikacje są dowolne. Bawcie się tym "daniem". W przyszłości chcę zamienić pietruszkę na koper oraz dodać namoczony słonecznik :-)


Smacznego!

poniedziałek, 28 września 2015

Yankee Candle - warto czy nie warto?

Wielokrotnie sama grzebię w internecie w poszukiwaniu opinii na temat pewnych produktów. Sprawdzam, weryfikuje i porównuje ceny. Wiem, że wielu blogerów sprzeda w swoich recenzjach nawet skuter śnieżny murzynowi w Afryce-byle by tylko odwdzięczyć się danej marce za korzyści, jakie z tego ma. Wielokrotnie widziałam fantastyczne opinie o świecach Yankee candle. Jednak wiem, że tylko własna subiektywna ocena może być prawdziwa.

Pomyślałam sobie: może i ja coś napiszę? Tak szczerze, otwarcie bez ściemy i mówienia, że musicie coś mieć (inaczej wasz świat przestanie mieć sens), Ponieważ jest jesień, czas świeczek, herbaty, kawy, koca i poduszek postanowiłam, że zrobię to! Napiszę wam recenzję.

Nie wiem, czy bym szybko zdecydowała się na zakup świeczki, gdyby nie pewien przypadek. O tym, że chciałam ją kupić wiedziałam od dawna. Powstrzymywały mnie dwie rzeczy : cena i to, że nie kupuję pewnych produktów w ciemno.

Sklep ze świeczkami wypatrzyłam przypadkiem w moim rodzinnym mieście. Weszłam, aby zobaczyć czy te świeczki to faktycznie takie "cuda na kiju" Dodam, że jestem fanką zapachowych świeczek i w swoim życiu przetestowałam ich już naprawdę sporo. Kiedy weszłam do sklepu ze świeczkami moja pierwsza myśl-powąchać te najpopularniejsze wśród blogerów. Było tak jak myślałam. Większość nie była z mojej bajki. Po prostu nie moje zapachy i nie mój styl.

Właśnie dlatego uważam, że zakup świeczki przez internet to dobry pomysł tylko wtedy kiedy wiecie jak dana świeczka pachnie. Oczywiście możecie zaufać opisowi i zapewnieniom, że to zapach waszego życia. Ale co jeżeli okaże się, że nie?

W sklepie wypatrzyłam kilka moich typów. To oczywiście wszelakie nuty cynamonu, miodu, jabłek, zapachów korzennych i kawy. Świeczka, którą kupiłam nazywa się: HOME SWEET HOME. Myślę, że to idealna mieszanka zapachów dla mojego domu.

Cena świeczki w internecie: 97 zł + wysyłka. Ja za swoją zapłaciłam 72 zł bez przesyłki, bo kupowałam ją w sklepie stacjonarnym. Ekstrawagancja, snobizm? Nie, po prostu chciałam ją mieć, aby sprawdzić, czy jest warta swoich pieniędzy.

Informacje producenta: Czas palenia dużej świeczki w słoiku ok 150h. Myślę, że to spokojnie wystarczy przy codziennym paleniu na jakieś 3-4 miesiące i więcej. Możecie np. palić ją tylko w weekendy lub gdy macie gości. Wtedy taka świeczka wystarczy wam chyba na pół życia ;-)

Czy pachnie? TAK w końcu kupiłam świeczkę, która pachnie. Aromat unosi się w całym domu. Czuć ją od progu domu po czubek poddasza. Nigdy nie sądziłam, że to napiszę. KUPIĘ JA JESZCZE RAZ.

Czy ją polecę? TAK każdemu. Każdy koneser domowego ciepła, świeczkowych klimatów i cudownych zapachów powinien ją mieć w swoim domu.





sobota, 26 września 2015

Deszcz i taki tam dzień

Pobudka. Za oknem deszcz, mgła, chmury. Dostaję pierwszy sygnał że to już jesień. Aż rano chce się bardziej niż zawsze przewrócić na drugi bok. Też tak macie? Latem mogłabym wstać o 4 i czuję że to już dobra pora na pobudkę. Jesienią i zimą solidaryzuje się z łóżkiem, kołdrą i poduszką. Wstaję zalewam kawę. Ostatnio lubię dodać sobie do niej łyżeczkę oleju kokosowego. Tak właśnie tak robię. Moja obsesja na punkcie kokosów sięgnęła właśnie tego poziomu. Patrzę na komputer bo to czas żeby napisać artykuł, praca czeka. Nie nie sorry dziś sobota. 


Myślę że tak czy siak robota mnie nie ominie. Jednak niedziela to ten dzień w którym staram się jak ognia unikać sprzętów typu laptop, tablet a nawet telefon. Lubię ten dzień za to że mogę po prostu czasem NIC nie robić. Uważam że dzień bez pracy jest wskazany dla ciała i umysłu. W tym dniu najlepiej się relaksować albo robić coś co nas rozwija. Kiedy nie śpię, nie leżę,nie leniuchuję - podróżuje. Pamiętam czas kiedy w niedziele moim miejscem wycieczek były centra handlowe. Dziś podróż w takie miejsce jest dla mnie "za karę". Lubię zakupy, lubię kosmetyki, ciuchy - i nigdy się tego nie wyprę. Jednak o ile to możliwe kupuję przez internet. Taniej, wygodniej a na pewno bardziej komfortowo. Mogę zrobić sobie kawę i pomyśleć czego potrzebuje. Przynajmniej nie dostaję z łokcia w brzuch przy kasie albo nikt nie wjeżdża mi wózkiem do... (wiecie gdzie)

To taki dzień z życia. Lubię te dni. Znów wpis typu "sentymenty" ale lubię się wypisać.

P.S - patrzę do drugiego pokoju i już wiem na pewno - że to jesień. Zdjęcie chyba nie wymaga komentarza :-)



Miłego dnia!


czwartek, 24 września 2015

Andrut od babci z nieba

Nie często mi się to zdarza, ale zdarza. Czułam deszcz przez kości, skórę i żołądek. Wieczorna ochota na słodkie może wywołać u mnie ekstremalną twórczość. Leżąc na kanapie i wyobrażając sobie, że jem sernika pomyślałam że lepiej będzie jak faktycznie coś zrobię. Nie mogło to być nic co robi się długo ani nic co wymaga skomplikowanych ruchów. Nie było mowy o niczym gotowym. Ciastka z „E” i syropem z glukozy? To chyba kiepski pomysł.

Myślę że pomysł na to, co zrobię przyszedł do mnie z nieba. Dosłownie i w przenośni. Pomyślałam „No jasne zrobię andruta babci” i tak też się stało. Spodnie, buty, bluza, portfel i do sklepu. Andrut to najprostszy deser „ever forever” i na świecie. Jest pyszny, tani, szybki a do tego nieziemsko zmula a przecież o to mi chodziło.

Potrzebujecie:
- Paczkę wafli
- 1 kostkę margaryny lub masła
- 4 łyżki kakao
- ½-1 szklankę cukru
- ½ szklanki mleka

Margarynę/masło rozpuszczacie w garnku. Następnie wsypujecie cukier oraz kakao, mieszacie i dodajecie jeszcze mleko. Wszystko gotujecie na małym ogniu, ciągle mieszając. Masę trzeba doprowadzić do zagotowania. Jeżeli stwierdzicie że jest rzadka, dodajcie opcjonalnie 2 płaskie łyżki mąki (ale nie polecam tego robić, bo szansa na to że nie powstaną żadne grudki jest nikła) Wychodzę więc z założenia że lepiej dodać troszkę masła ewentualnie kakao. Prawda jest jednak taka że to jakiej konsystencji jest masa zobaczycie, gdy ta trochę przestygnie. Dlatego nie warto sugerować się jej konsystencją, gdy jeszcze się z niej dymi.

Wafla przekładacie masą. Potem odstawiacie na 2 godziny (gdzieś gdzie spokojnie poleży bez grzebania przy nim z nożem ;-) ) i najlepiej położyć na nim coś cięższego, żeby mógł się „sklecić”
Kroicie na kawałki i częstujecie się do woli. Tzn. do czasu aż nie zniknie :-)

Smacznego!


środa, 23 września 2015

Jesień jesień to TY?

Chyba mało osób pamięta, że dziś.. pierwszy dzień jesieni. Nie wiem, kiedy i jak to się stało, że rok przeskoczył z długo oczekiwanej wiosny na kolejną jesień. Pamiętam jak nie tak dawno pisałam o tym, że wszystko robi się zielone. Pisałam, że nowy rok, nowe plany, pomysły a tu już jesień.

Nie wiem, czy kiedyś o tym wspominałam pewnie nie ale lubię jesień. Zresztą od pewnego czasu staram się widzieć pozytywne aspekty w każdej porze roku. Uważam, że nawet niezbyt lubiana przeze mnie zima to czas, kiedy też pojawiają się fajne momenty. Teraz kiedy mam swój dom jesień i zima nabiorą dla mnie innego wyrazu. Myślę, że to będą miesiące, w których znajdę czas na więcej książek, na lampkę winę, relaks przy świecach i czas na wieczorne pogawędki przy kawie. Latem też można czytać książki, pić wino i rozmawiać ale... chyba nikt nie powie mi, że latem pije grzane wino, herbatę z cynamonem albo bierze rozgrzewającą kąpiel! Te "rzeczy" zachowane są właśnie na ten czas.

Lubię też jesień, bo pokazuje, że przemijanie też potrafi być piękne. Pory roku w Polsce to taka metafora życia. Dorastanie, dojrzewaniem i przemijanie. Każda ma swoje indywidualności, każda cechuje się czymś innym. Wiosna wcale nie musi być gorsza od lata ani jesień od wiosny. Po prostu każda pora roku, jak i życia ma to "coś"

Takie rozważania o przemijaniu pojawiają się zawsze, kiedy zbliża się koniec roku. Myślę sobie wtedy "o mamo, kolejny numerek na liczniku" czyli co robię się stara? Absolutnie nie! Czy chciałabym być dzieckiem? Czasami tak. Czy chciałabym mieć 18 lat? Czasami, ale nie moment-przecież ja ciągle jestem młoda duchem :-)

Trzymajcie się ciepło!

poniedziałek, 21 września 2015

Ślimak, ślimak pokaż rogi....

...dam Ci sera na pierogi. Tak to chyba szło co? No właśnie pierogi o nich dziś będzie mowa. Zmora wielu dziewczyn, kobiet, kobietek i dziewczynek. Chyba jakoś demonizuje się za bardzo robienie pierogów. Prawda jest taka, że pierogi to bardzo proste i szybkie danie (o ile ma się wprawę w lepieniu) Ale spokojnie to przyjdzie z czasem.

Pierogów nie nauczyła mnie mama, ani babcia ani ciocia. Nauczyłam się sama. Owszem patrzyłam jak mama je robi, podglądałam czaaasem coś lepiłam ale szybko byłam odsyłana z kwitkiem bo nie równo, bo za dużo, bo się rozklei bo mało farszu i takie tam. Przyszedł dzień w którym powiedziałam sobie: Zrobię to ulepię pierogi. Pamiętam ten dzień. To były pierogi ze szpinakiem i fetą. Wyszły pyszne chociaż robiłam je pierwszy raz. Dziś zrobiłam ich już trochę więcej, ale myślę że jeszcze chyba za mało by nazwać się ekspertem od pierogów. 

Strach ma zawsze wielkie oczy. Dobre pierogi to tak naprawdę sekret dobrego ciasta. Przepisów jest dużo, próbowałam aż trzy. Jeden mogę polecić szczerze i sama zapisuję go w swojej głowie i przepiśniku już na zawsze. O farszu nie będę pisać bo każdy wkłada co lubi. Pod spodem przepis na pyszne, proste i ekspresowe ciasto na pierogi :-)

* Mąka 3 szklanki
*Woda (ciepła) 1 szklanka
*Sól - pół łyżki soli 

Do miski wsypujemy 2 szklanki mąki. Dodajemy sól i dolewamy wodę (całą) zagniatamy powoli ciasto i dosypujemy resztę mąki. Dzięki właśnie tej kolejności otrzymacie idealne i elastyczne ciasto. Potem oczywiście odkrawacie ile potrzebujecie, wałkujecie, wycinacie i wkładacie ulubiony farsz. Aha i zawsze przykrywajcie ciasto ściereczką żeby nie wyschło ;-) 




piątek, 18 września 2015

Proste i pyszne brownie

Gdyby mężczyzna mógł być plackiem-mój nazywałby się BROWNIE. To ciasto chodź proste i łatwe w stu procentach zaspokaja kobiecą pokusę na słodycz. Brownie, jest cudownie czekoladowe. Może stanowić też idealną bazę do ciasta z ulubionymi dodatkami. Jeżeli lubicie orzechy możecie je też dodać, jeżeli wolicie kwaśne dodatki polejcie brwonie odrobiną zmiażdżonych malin. A jeżeli stwierdzicie, że czujecie czekoladowy niedosyt (choć to mało możliwe) polejcie brownie .. czekoladą.

To przepis z cyklu: Szybko i smacznie. Lubię ciasta, które można zrobić "pomiędzy" innymi obowiązkami. Żeby mało było zalet dodam jeszcze, że składniki na brownie są praktycznie w waszym domu. Najczęściej potrzebujecie kupić tak jak ja dwie tabliczki gorzkiej czekolady.

Składniki z oryginalnego przepisu:
* 3 tabliczki gorzkiej czekolady powyżej 70% - ja dałam dwie i uważam że wystarczy
* Kostka masła
* 6 dużych jajek
* 1 szklanka mąki pszennej
*2/3 szklanki cukru lub 1 szklanka ( wszystko zależy od was czy chcecie bardziej słodkiego, czy mniej)
opcjonalnie: proszek do pieczenia chodź brownie polega na tym bo go nie dawać ;-) ale są przepisy, w których się go daje.

Wykonanie : czekoladę rozpuszczamy z masłem w kąpieli wodnej. Jajka i cukier miksujemy na gładką jasnozółtą masę. Do jajek dodajemy mąkę i miksujemy. Na koniec wlewamy ciepłą jeszcze czekoladę i masło. Dokładnie mieszamy. Całość przelewamy do formy. Pieczemy 20-30 min w 180 stopniach. Brownie, powinno mieć skorupkę na wierzchu, a po włożeniu patyczka do ciasta powinien on być suchy. Jeżeli tak jest to znak, że ciasto jest dobre.

Uwagi: Moja forma to tortownica o średnicy 24 cm. Jak widać ciasto nie jest zbyt wysokie. Jeżeli zależy wam na tym by było wyższe zwiększcie składniki dwukrotnie. Zmieni się wówczas również czas pieczenia myślę, że do 35-40 min. Tak czy siak, musicie sprawdzić patyczkiem.

Smacznego !